Najlepsza animacja jaką widziałem, czyli „BoJack Horseman”

„BoJack Horseman” jest serialem opowiadającym o życiu w Hollywoo, znanego z emitowanego w latach dziewięćdziesiątych sitcomu,     człowieka-konia, który przeżywa problemy związane z relacjami z bliskimi mu osobami, samooceną  i używkami.

Ten serial wbrew temu, o  czym może świadczyć oprawa, jest przede wszystkim dramatem psychologicznym, który nie boi  się egzystencjalnych tematów, problemów społecznych, jak również  politycznych. Oczywiście występuje w nim także wiele wyśmienitych elementów komediowych, lecz jego oglądanie raczej pogarsza nastrój niż go poprawia, jednak w ten sposób może prowadzić  on do zadumy. Zarzutem wobec tego serialu mogła by być  jego powolna akcja i rzeczywiście ta produkcja może wydać się wielu osobą przez to nudna (zwłaszcza pierwszy sezon). Jeżeli chodzi o oprawę graficzną to uważam, że jest ona świetna, ale na większą pochwałę zasługuje świetnie dopasowana ścieżka dźwiękowa. Na medal spisała się oryginalna obsada, a na szczególne wyróżnienie zasługuje Aaron Paul podkładający głos pod Todda Chavez’a. Największą zaletą „BoJacka Horsemana” są świetnie napisane postacie na czele z samym bohaterem tytułowym, bo właśnie to jak ukształtował się jego charakter jest jednym z głównych tematów tej animacji.

„BoJack Horseman” z pewnością nie jest serialem dla wszystkich, jednak jeżeli lubisz powolnie rozgrywające się produkcje uderzające w ciężkie tematy z dawką humoru, powinien Ci się spodobać.  Zachęcam do komentowania i miłego dnia.

Mój problem z „The Expanse”

Ze względu na to, że finał trzeciego sezonu „the Expanese” zbliża się wielkimi krokami i tego, że zmienił się właściciel praw do serialu chciałbym się podzielić moimi odczuciami, co do tego serialu.

Zacznijmy od tego czym jest „The Expanse”, a jest ono space operą, opowiadającą o Jamesie Holden’ie i jego załodze przemierzającej razem z nim Układ Słoneczny,  próbując przeżyć i pomagać w świecie pełnym intryg politycznych, wojen, bandytów i  nowego niebezpieczeństwa, które zagraża  istnieniu gatunku ludzkiego, w których najczęściej biorą udział. Produkcja jest oparta na książkach Jamesa S. A. Corey’a.

Wiele ludzi zachwala poprawność naukową byłej własności SyFy i  z pewnością się do nich zaliczam. Nie uświadczymy tu płomieni w kosmosie, łamania praw fizyki, a walka jest prowadzona najczęściej w odległości ponad 1000 kilometrów, to oczywiście plus serialu, coś czym się wyróżnia, jednak, dzięki wielu produkcjom filmowym przywykliśmy już do nierealistycznych produkcji, których akcja dzieje się w kosmosie, więc nie ma to większego wpływu na mój odbiór „The Expanse”. Rzeczą, która na pewno nań wpływa jest akcja, a niestety w tej produkcji występują głównie sceny akcji podczas, których: słyszysz wzniosłe chóry i bębny, widzisz, że bohater ma nikłe szanse przeżycia, aczkolwiek  dobrze wiesz, iż nic mu nie będzie, bo jest protagonistą, a oni tu nie umierają, albo, kiedy ma podjąć jakąś ważną decyzje i zdaje się być przeciw, wtedy działa podobna zasada, mianowicie, zdajesz sobie sprawę  z faktu, że choćby nie wiadomo, co się działo to on postąpią dobrze. Właśnie ta przewidywalność jest największą bolączką, na jaką napotkałem podczas seansu, albowiem jaki może być większy grzech serialu akcji od barku zaskoczeń i emocji. Ma na to ogromny wpływ, również  brak przywiązania z mojej strony do niemalże wszystkich bohaterów (wyjątkiem jest w tym przypadku Chrisjen Avasarala, która jest chytrą i starszą panią polityk), powodem tego jest moja niechęć do nieśmiertelnych idealistów, do których charakterów po prostu nie mogę się przekonać.

Zachęcam do komentowania i dziękuje za poświęcony mi czas.